Miasto – przestrzeń przyjazna czy wroga człowiekowi? Rozważ problem i uzasadnij swoje zdanie, odwołując się do fragmentu „Zbrodni i kary” Dostojewskiego oraz do wybranych tekstów kultury. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 wyrazów.
Na początku lipca, w dzień
nadzwyczajnie upalny, przed wieczorem wyszedł na miasto ze swego nędznego,
sublokatorskiego pokoiku, odnajmowanego przy uliczce S, pewien młody człowiek i
wolnym krokiem, jakby niezdecydowanie, skierował się w stronę mostu K. Tym
razem szczęśliwie uniknął spotkania na schodach ze swoją gospodynią. Pokoik
jego, mieszczący się na samym poddaszu, przypominał raczej szafę aniżeli
mieszkanie. Gospodyni, od której odnajmował swoją komórkę z usługą i obiadami,
mieszkała o piętro niżej, zajmując oddzielne mieszkanie, wobec czego, wychodząc
na ulicę, musiał każdorazowo przechodzić obok jej kuchni, zawsze otwartej na
oścież. I każdorazowo, przechodząc obok kuchni, doznawał jakiegoś chorobliwego
uczucia lęku, którego się wstydził i aż zżymał się cały. Był u gospodyni
zadłużony po uszy i bał się spotkania z nią. Nie dlatego, że był tchórzliwy czy
zaszczuty, raczej przeciwnie; jednakże od pewnego czasu znajdował się w stanie
silnego napięcia nerwowego i rozdrażnienia graniczącego z hipochondrią[1]. […]
Na dworze był okropny upał,
przy tym panował nieznośny zaduch, tłok, na każdym kroku wapno, rusztowania,
kurz i specyficzny smród tak dobrze znany każdemu petersburżaninowi, który nie
jest w stanie wynająć letniska — wszystko to razem działało deprymująco na nadszarpnięte
już nerwy młodzieńca. A nieznośny odór, buchający z szynków, których w tej
części miasta jest szczególnie dużo, i pijani, spotykani na każdym kroku, mimo
że był to dzień powszedni, dopełniali ohydnego i ponurego obrazu. Na subtelnej
twarzy młodego człowieka odbiło się uczucie najgłębszego wstrętu. Dodajmy, że
był to młodzian wyjątkowej urody, miał piękne, ciemne oczy, wzrost powyżej
średniego, sylwetkę wysmukłą i zgrabną. Po chwili jednak wpadł w głęboką
zadumę, a raczej w stan jakiegoś zapomnienia i szedł dalej, nie spostrzegając
już nic dookoła siebie, zresztą nie chciał już nic wiedzieć. Chwilami tylko coś
mruczał pod nosem z przyzwyczajenia do monologów, do czego właśnie teraz sam
sobie się przyznał. Zdawał też sobie sprawę z tego, że chwilami myśli mu się
plączą i że jest bardzo osłabiony; już drugi dzień prawie nic nie jadł. Był tak
nędznie ubrany, że ktoś inny na jego miejscu, nawet przyzwyczajony do tego,
krępowałby się w biały dzień wychodzić na ulicę w takich łachmanach. Była to
jednak taka dzielnica, że żadnym strojem nie można tu było nikogo zadziwić.
Bliskość placu Siennego, mnogość pewnych przybytków oraz przeważająca tu
ludność rzemieślnicza i cechowa, stłoczona na tych centralnych petersburskich
ulicach i zaułkach, wzmagały pstrokaciznę ogólnej panoramy obecnością takich
indywiduów, że dziwne wydawałoby się zwracanie uwagi na tego rodzaju postacie.
Ale w sercu młodego człowieka zebrało się tyle okrutnej pogardy, że nie bacząc
na całą właściwą mu, częstokroć bardzo młodzieńczą drażliwość, najmniej
krępował się na ulicy swoich łachmanów. Inna sprawa spotkania z niektórymi
znajomymi albo z dawnymi kolegami, z którymi w ogóle nie lubił się spotykać...
Jednakże gdy pewien pijany jegomość, którego nie wiadomo po co i dokąd wieziono
właśnie ogromną, pustą platformą, zaprzężoną w ogromnego pociągowego konia,
krzyknął mu w przejeździe: „Hej, ty, szwabski kapelusiarzu!" i zarechotał
na cały głos, wskazując na niego palcem, młodzieniec stanął jak wryty i
schwycił się kurczowo za kapelusz.
[1]
Hipochondria — stan silnej depresji, rozstrój nerwowy połączony z nadmierną
obawą o własne zdrowie.
Komentarze
Prześlij komentarz